sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział II

Chloe od razu podbiegła ucałować Enza. Mężczyzna wziął ją na ręce i podszedł mnie przytulić.Razem w trójkę wtuleni w siebie tworzyliśmy całość choć tak naprawdę nie do końca nią byliśmy.Rzeczą, która łączyła mnie i Enza jest ta mała śliczna blondynka, która jest naszą córeczką. Ten mężczyzna to moja pierwsza, najbardziej namiętna miłość, jaką przeżyłam.. Po urodzeniu Chloe, nasz związek zaczął podupadać, zaczęły się konflikty.. Postawiliśmy na szczerą, prawdziwą przyjaźń, chociaż bywają momenty w których hormony biorą górę i wracamy do starych, złych nawyków. Po kilku chwilach oderwałam się od mężczyzny, ale nie Chloe.. ona zdecydowanie była córeczką tatusia. Enzo jest muzykiem, dużo czasu spędza w trasie.. ale kiedy wraca, całą uwagę poświęca naszej córeczce.Poniekąd to w nim kocham, jego opiekuńczość i czułość.
-Kocham Cię tatusiu, tęskniłam za Tobą tak bardzo.
-Też Cię kocham Chloe, mój aniołku - odpowiedział całując ją w czoło - A teraz idź na dół, babcia Eliz przygotuje Cię na śnieżną wojnę z tatusiem - wypuścił ją z ramion, a ta pobiegła nucąc pod nosem piosenkę z przedszkola. Enzo zbliżył się do mnie, mą twarz ujął w swe ciepłe dłonie i cholernie czule wyszeptał :
-Jestem przy Tobie Caroline, tak mi przykro.
-Dziękuję - odpowiedziałam zdejmując jego dłonie z mojej twarzy.
-Kiedy pogrzeb ?
-Jutro, musieli przyspieszyć ze względu..- ucięłam w połowie zdania otwierając szeroko oczy. Enzo spojrzał na mnie, jego twarz wygięła się w uśmiechu, a z ust wydobył się dźwięk śmiechu:
-Zapomniałaś o świętach Caroline !?
-O mój Boże !
-Poradzimy sobie razem , hm ? Pojedziemy z Chloe na zakupy, kupimy choinkę, bombki i prezenty.
-Jestem okropna, tyle teraz mam na głowie... Nie napisałam nawet przemowy na pogrzeb Bonnie. Enzo zbliżył się do mnie, przytulił mnie gładząc po moich plecach dłońmi.
-Caroline, jesteś najlepszą kobietą jaką w życiu spotkałem - wyszeptał mi do ucha, tym samym sprawiając, że dostałam gęsiej skórki od jego głosu. Do pokoju wbiegła Chloe gotowa do wyjścia.
-Idziemy na śnieżną bitwę, tatusiu ?
-Chloe, mam dużo lepszy pomysł ! Pojedziemy z mamusią kupić choinkę, bombki i inne duperele na święta !
-Co to są duperele ?- zapytała córeczka, marszcząc brwi.
-Nic kochanie, małe drobnostki- odpowiedziałam całując ją w czoło.
***
-Nie chcę tej choinki ! - krzyknęła naburmuszona Chloe.
-Słońce, ta choinka nie będzie pasować do salonu - odpowiedziałam zirytowana zachowaniem córki.
-Tatusiu..- mała szepnęła robiąc ,,kocie'' oczy do Enza.
-Chloe...
-Proszę, proszę.
-Dobrze, kupię Ci taką choinkę jaką zechcesz.
Chloe zawsze przeciągnie na swoją stronę, Enza. Od zawsze była jego oczkiem w głowie, a on starał się spełniać jej każde życzenia. Za to ja Caroline Forbes, starałam się wychowywać ją według zasad, wprowadzałam nawet wielokrotnie kary, ale to nie skutkowało.. Chloe miała niesamowicie silną więź z swoim ojcem co momentami sprawiało, że czułam się mniej ważna.
-Oczko w głowie - zaśmiał się sprzedawca i pomógł załadować choinkę na samochód Enza.
***
Siedziałam zmęczona po zakupach na swoim tapczanie, z dołu dochodził śmiech Eliz, Enza, Chloe. Powinnam tam iść, towarzyszyć im w spólnej zabawie, ale nie umiałam.. Trzymałam w jednej dłoni kawałek papieru, a w drugiej długopis, którym nerwowo pstrykałam. Co miałabym napisać ? Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu.
-Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z Caroline Forbes?
-Tak, przy telefonie - odpowiedziałam łapiąc się za wisiorek, który nosiłam od dawien dawna.
-Mamy dla Pani propozycję pracy w Nowym Orleanie.
-Dziękuję bardzo, ale ja nie..
-Pani podanie zostało bardzo dawno temu przysłane do naszego szpitala, a teraz zwolniło się miejsce. Czy byłaby Pani zainteresowana posadą kardiochirurga ?
W tym momencie świat wywrócił mi się do góry nogami. Czy mogłabym zostawić.. właśnie.. Bon nie żyje, ta praca nie jest szczególnie płatna, a moja matka i tak godzinami przesiaduje nad aktami. Przed oczyma przypomniały mi się słowa Bonnie, która zawsze kazała mi brać z życia co najlepsze.
-Halo, Pani Caroline  ?
-Tak, tak od kiedy mogę zacząć pracę ?
-Zapraszamy Panią od razu po świętach. Wszelkie informacje wyślemy do Pani drogą telefoniczną. Do widzenia.
-Do widzenia.
Od razu po telefonie zbiegłam na dół, cała trójka spojrzała na mnie tym dziwnym spojrzeniem. Enzo wstał i zapytał:
-Stało się coś ?
-Tak, Chloe ! - podbiegłam, biorąc dziewczynkę na ręce- Po świętach zamieszkamy w Nowym Orleanie ! Mamusia dostała tam pracę, na dużo lepszej pozycji !
-Gratulacje- powiedziała moja mama i przytuliła mnie z uśmiechem.
-Mam tylko nadzieję, że nowi ludzie nie sprawią, że zapomnicie o mnie, moje dziewczynki - szepnął Enzo uśmiechając się łobuzersko.
-Tatusiu nigdy ! - zapiszczała Chloe, wyrywając się z moich ramion.
***
Zima była sroga, drzewa w lesie przykryte warstwą śniegu, z ust ludzi wydobywały się ciche szepty, płacz. Każdy wydychał powietrze, tworząc parę, która zanikała gdzieś w oddali. Zgromadzonych ludzi na pogrzebie Bon było naprawdę dużo- pracownicy szpitala, koleżanki ze szkół a także miejscowi mieszkańcy. Babcia Bonnie Bennett właśnie, zaczęła kończyć swoje pożegnanie. Zaraz miałam wyjść ja, z różą i powiedzieć kilka słów. Miałam je przygotować, ale tego nie zrobiłam.. spędziłam wieczór z rodziną, a także przygotowaniami do świąt Bożego Narodzenia.
-Caroline, teraz Twoja kolej- szepnął mi do ucha znajomy, męski głos ojca Chloe.
W głowie miałam ciemną dziurę, jak na złość z ust nie mogłam wydobyć dźwięku, wszystkie oczy skierowane były ku mojej osobie.Czułam jak zaczynają trząść mi się dłonie, jak moje serce przyspiesza. Po kilku chwilach ciszy, podszedł do mnie Enzo i złapał za rękę, to dodało mi troszeczkę odwagi i pewności siebie, nie czułam się tak samotna.
-Zgromadziliśmy się tutaj, aby pożegnać Bonnie Bennett, która była wspaniałą wnuczką, przyjaciółką, pracownicą. Bonnie kochała ratować życia, kochała ludzi i zawsze widziała w nich ogromne dobro. To co się stało z naszą kochaną Bon, jest nie do przyjęcia... Zawszę będę zadawać sobie pytanie: Dlaczego akurat ona ? Taka ciepła osoba, zawsze pozostanie w moim a również waszych sercach. Bonnie Bennett, na zawsze pozostaniesz moją najlepszą przyjaciółką, musisz poczekać na mnie na drugiej stronie, gdzie mam nadzieję, nadal jesteś szczęśliwa- powiedziałam łamiącym głosem i zbliżyłam się do trumny, która była jeszcze otwarta. Wkładając róże i nasze wspólne zdjęcie zauważyłam coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Na szyi, obok śladów rany, został wypalony napis brzmiący: ,, czarownica''. Wierzchem dłoni przejechałam po napisie, z oczu wypłynęło znacznie więcej niż kilka łez, a z gardła wydobyłam płacz. Od tamtej chwili nie miałam wątpliwości, że to nie zwierzę zabiło moją przyjaciółkę. Dłońmi zakryłam twarz i zaczęłam łkać po cichu,tak aby nie zwrócić uwagi innych, a przede wszystkim Chloe, która jest gdzieś w oddali z Eliz. Moje uczucia kłóciły się ze sobą, raz ogarniała mnie rozpacz, raz przychodziła fala gniewu.
***
Po pogrzebie Enzo, Eliz i Chloe wróciliśmy do domu. Mężczyzna miał jeszcze kilka wolnych dni, potem znowu ruszał w trasę. Chloe z przemęczenia i mrozu który panował na dworze, zasnęła w salonie, a razem z nią Eliz. Ja leżałam na łóżku z dłońmi skrzyżowani na piersi, po chwili poczułam jak druga strona łóżka ugina się pod kogoś ciężarem.
-Enzo- wyszeptałam roniąc słoną łzę.
-Dobrze sobie poradziłaś - wyszeptał całując mnie w czoło. Poczułam przyjemny zapach jego perfum, ciepło i malutkie dreszcze.
-To nie był atak zwierzęcia - wyszeptałam patrząc mu w oczy.
-Jak to ? - zapytał zmieszany.
-Ona miała wypalone na szyi ,, wiedźma'' - odpowiedziałam wpatrując się w sufit.




I jak kochani, może być ? :) Jak wrażenia ! Opowiadajcie :))  Czy chcecie, abym dodała zakładkę ,, Bohaterowie'' ? Jeżeli tak, to wolicie same zdjęcia/gify czy też opisy postaci?
Pamiętajcie, że każdy komentarz, który zostawiacie sprawia, że mam ochotę dalej to pisać ! ♥
Dziękuję wszystkim czytelnikom za ciepłe słowa!
XOXO !!!


piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział I

Minęło kilka dni, a ja nadal tkwiłam w  łóżku zasypanym mokrymi chusteczkami i lekami przeciwbólowymi. Załamałam się, kto jest takim potworem, aby skrzywdzić niewinną kobietę ? - zadawałam sobie te pytania nie uzyskiwając żadnych odpowiedzi.W moim mieście - Mystic Falls, od jakiegoś czasu zaczęły się takie morderstwa.. Przypadkowe ofiary, zawsze rana na szyi..Większość lekarzy sądzi, że to ataki zwierząt, ale ja Caroline Forbes.. nigdy w to nie uwierzę. Jestem pewna, że to są morderstwa, a nie ataki. Jakie zwierze, zawsze zabija w taki sam sposób? Tym, którym udało się przeżyć nic nie pamiętali, ludzie twierdzili , że to ze stresu, ale moim zdaniem ci ludzie zostali zwyczajnie zastraszeni. Na zewnątrz ziemia była pokryta puchową warstwą śniegu, dzieci zjeżdżały na sankach, lepiły bałwany. Dorośli chodzili na spacery wraz z rodzinami i rzucali w siebie kulkami śniegu. A ja ? Ja przeżywałam jeden z gorszych okresów mojego życia. Zachowywałam się jak małe dziecko, ale też tak się czułam. Leżałam bezczynnie gapiąc się w sufit, a z oczu wypływały co jakiś czas krople łez, ktore delikatnie moczyły poduszkę na której leżałam. Od tych kilku dni praktycznie nic nie jadłam, z nikim nie rozmawiałam.. Matka wzięła sobie dwutygodniowy urlop, aby mogła zając się domem, Chloe. Zmęczona po ledwo przespanej nocy odpłynęłam w krainę marzeń.
Była wiosna, a ja biegłam, po zielonej trawie na której rosły kwiaty, śmiejąc się. Odwróciłam się, za mną była moja zmarła przyjaciółka, która starała się mnie dogonić wraz z Chloe, która ją uwielbiała. W końcu poddałam się, a dziewczyny rzuciły się na mnie. W jednej chwili zostałam sama, moje ciało pokryte było krwią, rozejrzałam się wokół siebie i zobaczyłam wszystkich, których kochałam. Oni nie żyli, widziałam ich martwe ciała.
Z gardła wydobyłam krzyk, sprowadzając nim Eliz, która przytuliła mnie czule i otarła moje spocone czoło. Usiadłam po turecku na łóżku i rozejrzałam się wokoło. Kiedyś piękna toaletka, na której znajdowały się tylko i wyłącznie kosmetyki zaśmiecona była chusteczkami, na jasnym miękkim dywanie leżały pokruszone paluszki, chipsy. Wokół mnie panował chaos, taki jaki miałam teraz w życiu. Spokojnie nabrałam powietrze do płuc i wyszłam z pokoju, udając się do łazienki. Moje odbicie w lustrze nie wiem czy bardziej mnie przestraszyło czy rozśmieszyło, ale wydałam głośny rechot z mojego gardła. Do pomieszczenia weszła moja matka ze zdziwioną miną:
-Caroline kochanie, wszytko w porządku ?
-Spójrz,no spójrz mamo. Mój pokój jest w opłakanym stanie, ja wyglądam jak wiedźma. Moje blond loki są pozlepiane, makijaż jest rozmazany a oczy podpuchnięte. Czy Bonnie Bennett chciałaby mnie taką widzieć ? Na pewno nie ! Boże pogrzeb, przegapiłam go tak ?
-Nie, Caroline.. - matka odpowiedziała, ale ja zaraz wtrąciłam się jej w zdanie.
-To dobrze,  muszę jej przygotować pogrzeb, taki jaki by chciała. Uwielbiała pracować w szpitalu, muszę jej przygotować pogrzeb mamo, prawda ? - kontynuowałam nie dając jej dojść do słowa - Wyjdź już, muszę zrobić jej najpiękniejsze pożegnanie.. takie jakiego by pragnęła.
-Caro..
-Wyjdź stąd ! Rozumiesz ? Wyjdź ! Chce się doprowadzić do porządku, muszę pożegnać moją jedyną , najlepszą przyjaciółkę ! - wykrzyczałam z całych sił robiąc się bordowa.
Eliz wyszła bez słowa, a ja zdjęłam moje brudne ubrania wrzucając je jak najszybciej do pralki. Weszłam pod prysznic, tego potrzebowałam. Czułam jak wszystkie ostatnie zdarzenia zaczynają do mnie docierać. Ona naprawdę umarła- szepnęłam kucając, a tym samym pozwalając wodzie spływać po moim bladym ciele.
Po kilku minutach, zebrałam w sobie siłę, którą miałam i wstałam. Sięgnęłam po szampon, który wmasowałam w moje włosy, później namydliłam swoje ciało jednym z moich ulubionych żeli. Po kojącym prysznicu, wytarłam się dokładnie turkusowym ręcznikiem i wysuszyłam dokładnie włosy. Postawiłam kilka kroków za łazienkę i poczułam jak drobne okruszki jedzenia zaczynają wbijać się w moje stopy.
-Auć - szepnęłam i podeszłam do mojej dużej, białej szafy z lustrami. Ruchem dłoni przesunęłam drzwiczki a moim oczom pokazały się same kolorowe ubrania. Przekopałam pół szafy w celu znalezienia czegoś co jest odpowiednie na tę sytuację. Po kilkunastu minutach znalazłam, czarną sukienkę sięgającą do kolan i ciemny żakiet. Ubrania rzuciłam na fotel i wysunęłam z szuflady beżowe rajstopy i czarną bieliznę.
Po około dziesięciu minutach byłam kompletnie ubrana i przygotowana do wyjścia, choć zupełnie zapomniałam o makijażu. Jeszcze raz odwróciłam się za siebie i zdałam sobie sprawę , że czeka mnie nie lada wyzwanie, aby to wszytko doprowadzić do porządku. Powolnym krokiem, zeszłam na dół gdzie siedziała Chloe. W mgnienia oka rzuciła się na mnie, a ja przytuliłam ją do siebie całując ją w czoło.
-Czy już wszytko dobrze ?
- Tak kochanie - odpowiedziałam puszczając jej drobne ciało. Przed minięciem drzwi wyjściowych założyłam czarne szpilki i krzyknęłam do Eliz:
-Mamo, wychodzę. Zaopiekuj się Chloe.
Wsiadłam w moje nie za duże autko, które było bardzo eleganckie i odpowiadało w zupełności mojej osobowości. Nacisnęłam pedał gazu i odjechałam potrącając przy tym skrzynkę na listy.
-Cholera - szepnęłam i uderzyłam w kierownice.
Może po zaledwie dwudziestu minutach znalazłam się tuż pod domem Bonnie Bennett. Wejdę do środka i co powiem ? Wyrazy współczucia ? Cholera- pomyślałam.
Niepewnym krokiem podeszłam do dębowych drzwi i zapukałam w nie dość mocno. Moim oczom ukazała się jej babcia, która się nią opiekowała od samych narodzin.Matka Bon, zmarła tuż po porodzie. Kobieta przyjacielsko wyciągnęła dłonie przed siebie i przytuliła mnie szepcząc :
-Nie musisz nic mówić wiem jakie to trudne dla nas wszystkich.
A ja na to wszytko zaczęłam się zanosić płaczem. W głębi duszy było mi wstyd, to ja powinnam pocieszać tę kobietę. Ale ona była taka silna, jak nigdy. W jej oczach tańczyły iskierki gniewu i zemsty. Oderwałam się od Pani Bennett i weszłam zaraz za nią do mieszkania. Salon był starodawny, na ścianach wisiały zdjęcia z dzieciństwa Bonnie. Na półkach ceglastego regału stały figurki, pudełeczka, bądź talizmany. Dziś w salonie także paliły się świeczki. Odkąd pamiętam zawsze z Bon ,,kradłyśmy'' przeróżne dziwactwa jej babci, a potem z posępną miną musiałyśmy je oddawać.
-Herbatki Caroline ? Może zaparzę melisy - powiedziała krzątając się po kuchni, a ja tylko skinęłam twierdząco głową. Po niespełna pięciu minutach kobieta wróciła z napojem i usiadła na przeciw mnie.
-Jak Chloe ? Wszytko z nią w porządku ?
-Tak, tak mama ma na nią oko - odpowiedziałam, przypominając jak bardzo je obydwie zaniedbałam - kontynuując, chciałabym się pani zapytać o pogrzeb.
Pani Bennett wstała i nerwowo zaczęła otrzepywać swoją czarną spódnicę.
-Wiem złotko, chciałabyś piękny uroczysty pogrzeb dla niej.. aby byli ludzie z pracy, aby była przemowa. Pozwolę Ci na to, ze względu, że znam Ciebie od dziecka no i wy byłyście ze sobą tak bardzo zżyte.
-Dzięk..- przerwałam, bo wtrąciła się starsza kobieta.
-Ale pod warunkiem, pogrzeb będzie na cmentarzysku w lesie , oczywiście tutaj w Mystic Falls. Tam została pochowana jej matka, prababcia i wielu innych przodków. Zależy mi na tym, to tradycja Caroline.
-Dobrze, oczywiście proszę pani.
-Tyle razy prosiłam abyś mówiła do mnie babciu- kobieta odpowiedziała puszczając mi oko.
-Przepraszam - powiedziałam przekręcając głowę - na mnie już czas, będę się zbierać. Dziękuje za melisę, naprawdę mnie uspokoiła - odpowiedziałam i pożegnałam się z babcią Bon.
***
Po wizycie u Pani Bennett, pojechałam do mojego miejsca pracy, którym był szpital. Weszłam do niego stwarzając pozory silnej. Zaraz obok mnie znalazł się tłum koleżanek z pracy i szef. Zostałam zaatakowana pytaniami typu :  ,,Wszytko dobrze ? Jak się czujesz? Chcesz jeszcze parę dni urlopu ? Caroline jak Ty sobie radzisz ?''. Na pytania odpowiadałam lakonicznie i z sztucznym uśmiechem na twarzy... przecież nie byłam silna, ta rana jest jeszcze zbyt świeża. Szybko poszłam przebrać się w strój roboczy i udałam się do jednego z moich pacjentów.Lubiłam tę pracę, pomagałam przy tym innym, ratowałam ludzi, mogłam patrzeć na uśmiechy rodzin, kiedy wychodziłam i witałam ich słowami - wszystko będzie dobrze. Na łóżku szpitalnym leżał mężczyzna około trzydziestoletni. Wokół niego stała gromadka dzieci i podejrzewam , że jego żona.
-Dzień dobry państwu - odchrząknęłam i uśmiechnęłam się.
Podbiegła do mnie zaraz jedna z dziewczynek. Miała może cztery latka, spojrzała na mnie łamiącym serce wzrokiem i zapytała:
-Czy z tatusiem wszytko dobrze, pani doktor ?
W ręku trzymałam wyniki badań, nie były obiecujące, ale co miałam zrobić ? Powiedzieć tej niewinnej istocie, że jej tatuś ma tylko parę miesięcy życia ? Nie odpowiedziałam, pogłaskałam ją po jej bujnych, ciemnych lokach i zawołałam żonę, której przekazałam złe wieści. Kobieta przyjęła to z niedowierzaniem , ze łzami w oczach i potrząsała nerwowo głową. Zwykle pocieszam, jestem miła, ale  tym razem odeszłam bez słowa. Wiedziałam, że to dla niej trudne, tak jak dla mnie śmierć Bonnie. Ale zdawałam sobie sprawę, że mówienie jej ,, będzie dobrze'' tylko pogorszy sytuacje, wybuchnie spazmatycznym płaczem.  Po kilku minutach zwołałam zebranie dla pracowników szpitala i oznajmiłam , kiedy i gdzie będzie pogrzeb jednej z pracownic szpitala w Mystic Falls- Bonnie Bennett i odjechałam do domu, za namową szefa.
***
-Boże jak tu jest pięknie - powiedziałam z ogromnym zaskoczeniem na ustach patrząc na mój mały kącik.
Do pokoju wbiegła Chloe, a jej bujne blond włosy podskakiwały wraz z nią. Złapałam ją i przytuliłam przypominając sobie tym samym jej zapach i to jak bardzo mi jej brakowało.
-Kocham Cię , tak bardzo. Nigdy nie pozwolę Cię skrzywdzić.
Chloe dała mi porządnego całusa a ja zaczęłam ją pieszczotliwe łaskotać.
W pewnym momencie usłyszałam czyjeś odchrząknięcie, głośno przełknęłam ślinę, odwróciłam się i wyszeptałam puszczając dziewczynkę na ziemię:
-Enzo..










I oto pierwszy rozdział za mną, mam nadzieję, że Wam się spodoba. Komentujcie ♥ Wasze komentarze bardzo mnie motywują. W tym blogu akcja będzie się toczyła powoli, mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.
Czekam na Wasze opinie ♥
Pozdrawiam
xoxo

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Prolog

Był piękny, słoneczny, zimowy, poranek. Na szybach utrzymywały się jeszcze wzory malowane przez szron. Stanęłam przy oknie trzymając porcelanowy kubek z kawą i uśmiechałam się do siebie spoglądając na biegającą Chloe. Było w niej tyle światła, tyle uroku i blasku. Zawsze miała roześmianą twarz choć czasem nieźle dawała popalić. Westchnęłam cicho, przypominając sobie ostatnią moją nocną zmianę w szpitalu.
*** Retrospekcje ***
Ubrałam na siebie biały fartuch, moje jasne blond loki spięłam w koczka i pobiegłam do jednej z sal szpitalnych w których zawsze panował specyficzny zapach.Na łóżku leżała młoda dziewczyna wpatrując się bezcelowo w sufit. Ostrożnie podeszłam do niej i zdjęłam opatrunek, który był już zbyt przesiąknięty krwią. W okół rany pojawiała się coraz liczniejsza wysypka. Leniwie pokręciłam głową i zwróciłam się do drugiej lekarki:
-Meredith, będzie trzeba będzie zrobić transfuzję. Ona ciągle krwawi.
-Caroline, to już nie pierwszy przypadek co się dzieje ?
-Nie mam pojęcia - rzuciłam pospiesznie i wyszłam do kolejnego pacjenta.
***
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i nerwowe wejście mojej matki- Elizabeth Forbes. Już kolejny raz w tym tygodniu była spięta i zdenerwowana, wiedziałam, że spędzi kolejną noc nad policyjnymi aktami. Kobieta zbliżyła się do mnie i przywitała mnie całusem w czoło-zawszę pozostanę dla niej małą Caroline- i uroniła kilka kropel łez.
-Co się stało mamo ?
-Dziś był kolejny atak- westchnęła z bólem w głosie.
-Ktoś umarł ?- czułam jak gula rośnie w moim gardle.
-Przykro mi Caroline.. to Bonnie.
Poczułam jak moja twarz robi się purpurowa, a po rozpalonych policzkach zaczynają lecieć strumienie słonych łez. To był dla mnie cios, zginęła moja najlepsza przyjaciółka. Znałam ją od dziecka, zawsze byłyśmy ze sobą zżyte. Nawet wspólnie wybrałyśmy ten sam kierunek studiów,aby nigdy nie oddalić się od siebie. Przed oczyma przeleciały mi najpiękniejsze chwile z Bonnie, czułam jak moje serce zaczyna się rozpadać na miliony kawałków. To nie możliwe, to na pewno nie ona - szeptałam kręcąc się wkoło jak otumaniona, a po chwili zaczęłam demolować w przypływie gniewu wszystko co stało mi na drodze. Swoim matczynym ramieniem otuliła mnie Eliz i cicho wyszeptała głaszcząc mnie po włosach:
-Caroline, to jej nie wróci życia. Musisz to przetrwać, dasz radę.. dla mnie, dla Chloe.
Nie odpowiedziałam na słowa matki, osunęłam się na kolana i zwinęłam w kłębek na zimnej podłodze uderzając w nią spoconymi pięściami.