Była wiosna, a ja biegłam, po zielonej trawie na której rosły kwiaty, śmiejąc się. Odwróciłam się, za mną była moja zmarła przyjaciółka, która starała się mnie dogonić wraz z Chloe, która ją uwielbiała. W końcu poddałam się, a dziewczyny rzuciły się na mnie. W jednej chwili zostałam sama, moje ciało pokryte było krwią, rozejrzałam się wokół siebie i zobaczyłam wszystkich, których kochałam. Oni nie żyli, widziałam ich martwe ciała.
Z gardła wydobyłam krzyk, sprowadzając nim Eliz, która przytuliła mnie czule i otarła moje spocone czoło. Usiadłam po turecku na łóżku i rozejrzałam się wokoło. Kiedyś piękna toaletka, na której znajdowały się tylko i wyłącznie kosmetyki zaśmiecona była chusteczkami, na jasnym miękkim dywanie leżały pokruszone paluszki, chipsy. Wokół mnie panował chaos, taki jaki miałam teraz w życiu. Spokojnie nabrałam powietrze do płuc i wyszłam z pokoju, udając się do łazienki. Moje odbicie w lustrze nie wiem czy bardziej mnie przestraszyło czy rozśmieszyło, ale wydałam głośny rechot z mojego gardła. Do pomieszczenia weszła moja matka ze zdziwioną miną:
-Caroline kochanie, wszytko w porządku ?
-Spójrz,no spójrz mamo. Mój pokój jest w opłakanym stanie, ja wyglądam jak wiedźma. Moje blond loki są pozlepiane, makijaż jest rozmazany a oczy podpuchnięte. Czy Bonnie Bennett chciałaby mnie taką widzieć ? Na pewno nie ! Boże pogrzeb, przegapiłam go tak ?
-Nie, Caroline.. - matka odpowiedziała, ale ja zaraz wtrąciłam się jej w zdanie.
-To dobrze, muszę jej przygotować pogrzeb, taki jaki by chciała. Uwielbiała pracować w szpitalu, muszę jej przygotować pogrzeb mamo, prawda ? - kontynuowałam nie dając jej dojść do słowa - Wyjdź już, muszę zrobić jej najpiękniejsze pożegnanie.. takie jakiego by pragnęła.
-Caro..
-Wyjdź stąd ! Rozumiesz ? Wyjdź ! Chce się doprowadzić do porządku, muszę pożegnać moją jedyną , najlepszą przyjaciółkę ! - wykrzyczałam z całych sił robiąc się bordowa.
Eliz wyszła bez słowa, a ja zdjęłam moje brudne ubrania wrzucając je jak najszybciej do pralki. Weszłam pod prysznic, tego potrzebowałam. Czułam jak wszystkie ostatnie zdarzenia zaczynają do mnie docierać. Ona naprawdę umarła- szepnęłam kucając, a tym samym pozwalając wodzie spływać po moim bladym ciele.
Po kilku minutach, zebrałam w sobie siłę, którą miałam i wstałam. Sięgnęłam po szampon, który wmasowałam w moje włosy, później namydliłam swoje ciało jednym z moich ulubionych żeli. Po kojącym prysznicu, wytarłam się dokładnie turkusowym ręcznikiem i wysuszyłam dokładnie włosy. Postawiłam kilka kroków za łazienkę i poczułam jak drobne okruszki jedzenia zaczynają wbijać się w moje stopy.
-Auć - szepnęłam i podeszłam do mojej dużej, białej szafy z lustrami. Ruchem dłoni przesunęłam drzwiczki a moim oczom pokazały się same kolorowe ubrania. Przekopałam pół szafy w celu znalezienia czegoś co jest odpowiednie na tę sytuację. Po kilkunastu minutach znalazłam, czarną sukienkę sięgającą do kolan i ciemny żakiet. Ubrania rzuciłam na fotel i wysunęłam z szuflady beżowe rajstopy i czarną bieliznę.
Po około dziesięciu minutach byłam kompletnie ubrana i przygotowana do wyjścia, choć zupełnie zapomniałam o makijażu. Jeszcze raz odwróciłam się za siebie i zdałam sobie sprawę , że czeka mnie nie lada wyzwanie, aby to wszytko doprowadzić do porządku. Powolnym krokiem, zeszłam na dół gdzie siedziała Chloe. W mgnienia oka rzuciła się na mnie, a ja przytuliłam ją do siebie całując ją w czoło.
-Czy już wszytko dobrze ?
- Tak kochanie - odpowiedziałam puszczając jej drobne ciało. Przed minięciem drzwi wyjściowych założyłam czarne szpilki i krzyknęłam do Eliz:
-Mamo, wychodzę. Zaopiekuj się Chloe.
Wsiadłam w moje nie za duże autko, które było bardzo eleganckie i odpowiadało w zupełności mojej osobowości. Nacisnęłam pedał gazu i odjechałam potrącając przy tym skrzynkę na listy.
-Cholera - szepnęłam i uderzyłam w kierownice.
Może po zaledwie dwudziestu minutach znalazłam się tuż pod domem Bonnie Bennett. Wejdę do środka i co powiem ? Wyrazy współczucia ? Cholera- pomyślałam.
Niepewnym krokiem podeszłam do dębowych drzwi i zapukałam w nie dość mocno. Moim oczom ukazała się jej babcia, która się nią opiekowała od samych narodzin.Matka Bon, zmarła tuż po porodzie. Kobieta przyjacielsko wyciągnęła dłonie przed siebie i przytuliła mnie szepcząc :
-Nie musisz nic mówić wiem jakie to trudne dla nas wszystkich.
A ja na to wszytko zaczęłam się zanosić płaczem. W głębi duszy było mi wstyd, to ja powinnam pocieszać tę kobietę. Ale ona była taka silna, jak nigdy. W jej oczach tańczyły iskierki gniewu i zemsty. Oderwałam się od Pani Bennett i weszłam zaraz za nią do mieszkania. Salon był starodawny, na ścianach wisiały zdjęcia z dzieciństwa Bonnie. Na półkach ceglastego regału stały figurki, pudełeczka, bądź talizmany. Dziś w salonie także paliły się świeczki. Odkąd pamiętam zawsze z Bon ,,kradłyśmy'' przeróżne dziwactwa jej babci, a potem z posępną miną musiałyśmy je oddawać.
-Herbatki Caroline ? Może zaparzę melisy - powiedziała krzątając się po kuchni, a ja tylko skinęłam twierdząco głową. Po niespełna pięciu minutach kobieta wróciła z napojem i usiadła na przeciw mnie.
-Jak Chloe ? Wszytko z nią w porządku ?
-Tak, tak mama ma na nią oko - odpowiedziałam, przypominając jak bardzo je obydwie zaniedbałam - kontynuując, chciałabym się pani zapytać o pogrzeb.
Pani Bennett wstała i nerwowo zaczęła otrzepywać swoją czarną spódnicę.
-Wiem złotko, chciałabyś piękny uroczysty pogrzeb dla niej.. aby byli ludzie z pracy, aby była przemowa. Pozwolę Ci na to, ze względu, że znam Ciebie od dziecka no i wy byłyście ze sobą tak bardzo zżyte.
-Dzięk..- przerwałam, bo wtrąciła się starsza kobieta.
-Ale pod warunkiem, pogrzeb będzie na cmentarzysku w lesie , oczywiście tutaj w Mystic Falls. Tam została pochowana jej matka, prababcia i wielu innych przodków. Zależy mi na tym, to tradycja Caroline.
-Dobrze, oczywiście proszę pani.
-Tyle razy prosiłam abyś mówiła do mnie babciu- kobieta odpowiedziała puszczając mi oko.
-Przepraszam - powiedziałam przekręcając głowę - na mnie już czas, będę się zbierać. Dziękuje za melisę, naprawdę mnie uspokoiła - odpowiedziałam i pożegnałam się z babcią Bon.
***
Po wizycie u Pani Bennett, pojechałam do mojego miejsca pracy, którym był szpital. Weszłam do niego stwarzając pozory silnej. Zaraz obok mnie znalazł się tłum koleżanek z pracy i szef. Zostałam zaatakowana pytaniami typu : ,,Wszytko dobrze ? Jak się czujesz? Chcesz jeszcze parę dni urlopu ? Caroline jak Ty sobie radzisz ?''. Na pytania odpowiadałam lakonicznie i z sztucznym uśmiechem na twarzy... przecież nie byłam silna, ta rana jest jeszcze zbyt świeża. Szybko poszłam przebrać się w strój roboczy i udałam się do jednego z moich pacjentów.Lubiłam tę pracę, pomagałam przy tym innym, ratowałam ludzi, mogłam patrzeć na uśmiechy rodzin, kiedy wychodziłam i witałam ich słowami - wszystko będzie dobrze. Na łóżku szpitalnym leżał mężczyzna około trzydziestoletni. Wokół niego stała gromadka dzieci i podejrzewam , że jego żona.-Dzień dobry państwu - odchrząknęłam i uśmiechnęłam się.
Podbiegła do mnie zaraz jedna z dziewczynek. Miała może cztery latka, spojrzała na mnie łamiącym serce wzrokiem i zapytała:
-Czy z tatusiem wszytko dobrze, pani doktor ?
W ręku trzymałam wyniki badań, nie były obiecujące, ale co miałam zrobić ? Powiedzieć tej niewinnej istocie, że jej tatuś ma tylko parę miesięcy życia ? Nie odpowiedziałam, pogłaskałam ją po jej bujnych, ciemnych lokach i zawołałam żonę, której przekazałam złe wieści. Kobieta przyjęła to z niedowierzaniem , ze łzami w oczach i potrząsała nerwowo głową. Zwykle pocieszam, jestem miła, ale tym razem odeszłam bez słowa. Wiedziałam, że to dla niej trudne, tak jak dla mnie śmierć Bonnie. Ale zdawałam sobie sprawę, że mówienie jej ,, będzie dobrze'' tylko pogorszy sytuacje, wybuchnie spazmatycznym płaczem. Po kilku minutach zwołałam zebranie dla pracowników szpitala i oznajmiłam , kiedy i gdzie będzie pogrzeb jednej z pracownic szpitala w Mystic Falls- Bonnie Bennett i odjechałam do domu, za namową szefa.
***
-Boże jak tu jest pięknie - powiedziałam z ogromnym zaskoczeniem na ustach patrząc na mój mały kącik.Do pokoju wbiegła Chloe, a jej bujne blond włosy podskakiwały wraz z nią. Złapałam ją i przytuliłam przypominając sobie tym samym jej zapach i to jak bardzo mi jej brakowało.
-Kocham Cię , tak bardzo. Nigdy nie pozwolę Cię skrzywdzić.
Chloe dała mi porządnego całusa a ja zaczęłam ją pieszczotliwe łaskotać.
W pewnym momencie usłyszałam czyjeś odchrząknięcie, głośno przełknęłam ślinę, odwróciłam się i wyszeptałam puszczając dziewczynkę na ziemię:
-Enzo..
I oto pierwszy rozdział za mną, mam nadzieję, że Wam się spodoba. Komentujcie ♥ Wasze komentarze bardzo mnie motywują. W tym blogu akcja będzie się toczyła powoli, mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.
Czekam na Wasze opinie ♥
Pozdrawiam
xoxo
Enzooo ? A kim on jest dla naszej Caroliny ?
OdpowiedzUsuńPo dzisiejszym rozdziale wnioskuje, że Chloe musi być jej córką ? A kto jest tatą ?
Tyle niewiadomych ! Intryguje mnie to opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam :*
Kolejny rozdział wyjaśni kim jest Enzo, Chloe :) A także pojawią się nowe niewiadome :)
UsuńMam mnóstwo pytań ale wierzę że wszystko się wyjaśni w następnym rozdziale :D Czekam na nowy i życzę weny.
OdpowiedzUsuńHAHAHAH G E N I A L N E ! :D. Masakra, czyli Chole to córka Enzo? ^_^ Kiedy będzie Klaus? Ja czekam na Klausa :3. Rozdział świetny, fajnie napisany. I te emocje Caroline dobrze opisane jak myślała o Bon Bon. :) Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńKlaus pojawi się za dwa lub trzy rozdziały :) Mam nadzieję, że wytrzymasz Ty i pozostała część czytelników, bo szykuje coś specjalnego dla naszego Niklausa Mikaelsona ! :)
Usuń